W winie prawda
W lipcu polscy winiarze pomyślnie zakończyli batalię o utorowanie winom z polskich winnic i piwniczek drogi na polskie (na razie) stoły. Do niebytu odszedł absurd prawny, który o mały włos zaprowadziłby ich przed europejski trybunał w Strasburgu, przed który zdecydowani byli pozwać polski rząd.
Tam chcieli wywalczyć przyzwolenie prawne na sprzedaż produkowanych przez siebie win. Dotychczas mogli je co najwyżej ofiarować komuś w prezencie lub... wypić ze znajomymi, jako że Polska była jedynym europejskim krajem, w którym nie było wolno legalnie handlować winem z polskich plantacji.
Zmagania z absurdem
"Dlaczego tanie wina są dobre? Bo są dobre i tanie!". Roman Myśliwiec, prezes Polskiego Instytutu Winorośli i Wina w Krakowie, właściciel winnicy "Golesz" w podkarpackim Jaśle i niestrudzony bojownik o interesy polskiego winiarstwa, krzywi się, słysząc ten "szlagwort" oparty na etosie niegdysiejszego "patykiem pisanego", "herkulesów" i innych "arizon". - Zmagaliśmy się z tym absurdem prawnym od co najmniej siedmiu lat. Jakby nie ówczesny premier Kaczyński, ustawa winiarska byłaby znowelizowana ponad dwa lata temu. To też jest czas niepotrzebnie stracony - mówi.On sam z winem "zaprzyjaźnił się" w 1982 roku, w samym, można powiedzieć, apogeum stanu wojennego. Wtedy kupił pierwszy kawałek ziemi, na którym postanowił założyć winnicę.
Dlaczego? Miał blisko do Słowaków i Węgrów, więc nietrudno było poznać może nie tyle tajemnice winiarstwa, ile smak prawdziwego wina i różnicę pomiędzy nim, a tym, co winem nazywano w Polsce. Można było przyjrzeć się, jakie warunki muszą być spełnione, by dobre wina gronowe wytwarzać. Zaczął eksperymentować, dobierać takie odmiany winorośli, które odpowiadałyby tutejszemu specyficznemu, ostremu klimatowi, które zadowalałyby się krótszym niż na południe od Karpat okresem wegetacji, którym nie wadziłyby zimy z mrozami sięgającymi 30 stopni, i które dawałyby grona na tyle słodkie, że można by z nich wyrabiać naturalne wina, a nie winopodobne napoje potrafiące tylko robić w głowach potężny bałagan. Pięknie nasłoneczniony stok, położony na wysokości ponad 250m npm., mieści dziś 2-hektarową, największą na Podkarpaciu winnicę. W niej - około 200 odmian winorośli.
Wola polityczna
Zmiana ustawy winiarskiej stała się możliwa, bo wreszcie zaistniała wola polityczna, by ją zmienić i upodobnić do europejskich norm. Tym razem na cały proces legislacyjny wystarczyło 10 dni. - To początek, a nie koniec długiej drogi - ocenia Roman Myśliwiec. - Potrzebna jest zmiana licznych przepisów szczegółowych. Mam jednak nadzieję, że w tym roku przynajmniej kilka osób już w tę działalność wejdzie.Ludzie głęboko siedzący w branży winiarskiej, są bardzo ostrożni w stawianiu tezy, że winiarstwo w Polsce eksploduje, właściciele winnic będą zaliczać się do najpoważniejszych przedsiębiorców, a winiarstwo stanie się potężną gałęzią gospodarki. - To będą raczej wyjątki - mówi Roman Myśliwiec. - W naszych warunkach preferowany będzie model gospodarstw rodzinnych. Jest szansa, że w tych gospodarstwach winiarstwo może się stać głównym źródłem dochodu.
W Polsce, jak się ocenia, profesjonalnie uprawia się winorośl na ok. 300 hektarach. Jest to trzy razy większy obszar niż przed wojną. Z ostatniego spisu rolnego wynika, źe uprawą winorośli zajmowało się ponad 2,5 tys. osób. Jak ocenia Roman Myśliwiec, w Polsce śmiało można prognozować rozwój winnic do obszaru kilku tysięcy ha bez ryzyka, że "wtrąci się" UE, chcąca regulować poziom produkcji wina. |
Rodzinne przedsięwizięcie
Ten rodzinny model winiarstwa, bazujący na coraz bardziej cenionych w świecie metodach klasycznych, tradycyjnych, dalekich od skali przemysłowej, ma stać się największym atutem polskich win. One bowiem, uprzedza mistrz, nie będą tanie. W jego ocenie można oczekiwać, że butelka dobrego podkarpackiego czy podsandomierskiego wina nie będzie kosztować mniej jak 20-30 złotych. I na pewno nie będzie stać na półce każdego sklepu. Istotą marketingu będzie wytworzenie dobrej jakości produktu finalnego i wyeliminowanie zbędnych pośredników. Roman Myśliwiec widzi dla niego miejsce co najwyżej w specjalistycznych sklepach winiarskich, jakie pojawiają się coraz liczniej w dużych miastach. Albo wpisanie ich w model obsługi ruchu turystycznego, np. jako uzupełnienie oferty gospodarstw agroturystycznych, jak to już ma miejsce w Austrii, na Węgrzech, czy tak popularnej wśród Polaków Chorwacji. Produkowane tradycyjnymi metodami wina będzie można kupować w gospodarstwach winiarskich, w gastronomii, własnej lub sąsiedzkiej, lub też kosztować na degustacjach.Wszystkie rozwijane obecnie programy winiarskie, takie jak "Podkarpackie winnice" czy "Na winiarskich ścieżkach Podkarpacia" propagują model winiarstwa jako zajęcie dla ludzi, których to interesuje i którzy chcieliby się tym zajmować, traktując winiarstwo jako źródło dodatkowego dochodu. Z czasem dla tych najlepszych byłyby to być może dochody wyłączne. I to nie takie małe. Zbliżone jest to do modelu austriackiego, ale też częściowo niemieckiego. Ale na zostanie winiarską potęgą Polska nie ma co liczyć. Europa, ba!, świat boryka się z potężną nadprodukcją wina (francuskie winnice są karczowane lub wykupują je... Chińczycy), ale warto to robić. Nie z myślą o podbijaniu świata, ale o pozyskiwaniu konsumentów w najbliższym otoczeniu. Podkarpacie, które już jest regionem turystycznym, w przyszłości jeszcze wyraziściej zaakcentuje ten kierunek rozwoju. A nie powalające na kolana skalą swego uprzemysłowienia Świętokrzyskie czy roztoczańska część Lubelszczyzny? Jak najbardziej tereny te mogą stanowić obszar winiarskiej ekspansji. Czy trudno wyobrazić sobie wspaniałe winnice na nadwiślańskich skarpach, na stokach Roztocza czy w rejonach starorzecza Sanu...?
Wśród krajów Europy nadal utrzymuje się podział na kraje winiarskie ze względu na swe walory klimatyczne (Francja, Włochy, Hiszpania, Grecja, Bułgaria, Węgry czy Gruzja) i pozostałe. Ale te "pozostałe" też wchodzą coraz śmielej w uprawę winorośli. Uprawie się ją np. w chłodnej Rosji, jeszcze chłodniejszej Finlandii, na Litwie, w Danii czy w Wielkiej Brytanii. Tu nigdy nie było winnic, dziś zajmują one 1,5 tys. hektarów, pięć razy tyle co u nas. |
Unikać błędów
Czy winorośl można uprawiać wszędzie? Wymagań glebowych o specjalnie wyrafinowanym charakterze ta roślina nie ma, ale od tego, gdzie rośnie, zależy nuta smakowa wina. Są obecnie dostępne tak liczne odmiany, że śmiało można dobrać odpowiadające specyfice każdej winnicy. Także w terenach podgórskich. Roman Myśliwiec coś o tym wie, bo ćwierć wieku na tym spędził. Dochodził do celu ciężką pracą, ale też i, bywało, błędami. Unikanie tych błędów zaleca każdemu, kto ma chęć zostać winiarzem, a nie ma doświadczenia. Jak mu nie wyjdzie, sparzy się nie tylko on sam, ale też straci na tym winiarska sprawa. Inni, co patrzą na ręce winiarzom, dostaną argument na "NIE". - A przecież - przekonuje Roman Myśliwiec - winiarstwo może być znacznie bardziej dochodowe niż inne działy ogrodnictwa. Bardzo ważne jest aby, jak mówi, nie popełnić poważnych błędów na starcie. Trzeba trafnie wybrać lokalizację, dobrać odpowiednią odmianę winorośli i zastosować dobrej jakości sadzonki. Jak ktoś tego nie umie - a początkujący ma prawo nie umieć - warto spytać się tych, co mają doświadczenie.Dochodowe zajęcie
O winiarstwie może rozprawiać bez końca. Także o ekonomicznych aspektach tego zajęcia. - Zgoda, jest to zajęcie kapitałochłonne, podobnie jak sadownictwo - mówi. - Na początek trzeba zdecydować się na nakłady rzędu 60-80 tys. zł na hektar winnicy, ale można przecież zacząć od kilkudziesięciu arów, stopniowo nabierać doświadczeń i rozbudowywać plantację. Sam tak robiłem.Po dwóch latach od zasadzenia winorośl da pierwszy plon. W trzecim roku już prawie w pełni plonuje. Pod względem pracochłonności i nakładów finansowych prowadzenie winnicy można porównać do prowadzenia sadu. Typowe gospodarstwo rodzinne może prowadzić winnicę mającą 3-5 ha. Z hektara winnicy można, zależnie od prowadzonego w niej szczepu, zebrać 10-15 ton winogron, ale można i 40 ton. Ale jak się chce mieć jakościowo dobre wina, trzeba kontrolować i ograniczać plony, aby "jakość nie poszła w ilość". Z 10 ton zebranych winogron można wyprodukować 7 tys. butelek dobrej jakości wina. Uwzględniając wszystkie koszty, od opakowania po akcyzę, można - przy bardzo ostrożnej kalkulacji - uzyskać czysty dochód z jednej sprzedanej butelki wina na poziomie od 5 do nawet 10 zł! Mając więc hektarową winnicę można uzyskać dochód od 35 do 70 tys. zł rocznie.
W ciągu ostatnich 5 lat w podkarpackich programach winiarskich przeszkolonych zostało ok. 300 osób zainteresowanych uprawą winorośli. Niektórzy dorobili się już winnic, których jest już około 100. Winnice można spotkać od Kolbuszowej po Czudec, Połomię i Jasło. Wciąż zgłaszają się nowi amatorzy winiarstwa.
Zalegalizować destylację
Mówi się: "jak się rzekło A, trzeba powiedzieć B...". Winiarze, dzięki lipcowej ustawie, dostali możliwość legalnej produkcji wina. Teraz chcą czegoś więcej, czegoś, co jest naturalną konsekwencją rozwoju winiarstwa. - Wspólnie z sadownikami rozpoczęliśmy starania o zalegalizowanie destylacji alkoholi - mówi Roman Myśliwiec. Po co? Po to, żeby sadownikom umożliwić zwiększenie opłacalności produkcji. Przykłady można znaleźć choćby w niedalekiej Austrii, gdzie w okolicach Grazu jest "szlak jabłkowy", a w okolicy Linzu - zagłębia destylarni alkoholi z gruszek. Można tu spotkać np. destylaty alkoholowe z malin: mała buteleczka kosztuje 40 euro! - My mamy wspaniałe jabłka, ale nic jakościowego i wysoko przetworzonego z tych owoców nie mamy - argumentuje Roman Myśliwiec. Nawet produkcja popularnego w wielu krajach cydru napotyka u nas potężne bariery prawne o charakterze skarbowym, akcyzowym itp. Jak u nas wygląda produkcja śliwowicy na przykład, wiedzą coś mieszkańcy okolic Krzeszowa...Dla winiarzy możliwość destylowania oznacza rozwiązanie szalenie ważnego, ściśle kontrolowanego przez UE problemu utylizacji odpadów. - Chcę być jednak dobrze zrozumiany - mówi z naciskiem Roman Myśliwiec. - Nie rozmawiamy o legalizacji bimbrownictwa, ale o prawnym unormowaniu prowadzonego w cywilizowany sposób, pod kontrolą urzędów, procesu, dostępnego tylko dla sadowników i winiarzy.
Ta nowa "destylacyjna" inicjatywa środowiska winiarskiego spotyka się - takie są przecieki ze stolicy - z zaskakująco sympatycznymi reakcjami Ministerstwa Finansów, co całemu projektowi legislacyjnemu wróży raczej dobrze. Jeśli czegokolwiek można się obawiać, to tylko nadaktywności tzw. ruchów trzeźwościowych. Zapowiedzią takiej ewentualności była postawa senatora z Podkarpacia, tego samego Podkarpacia, które - wraz z aktywną grupą kolegów z Lubuskiego - od lat walczyło o normy prawne dla winiarzy. Otóż senator Kazimierz Jaworski z podkarpackiego PiS był jedynym (!), który w niedawnym procesie legislacyjnym głosował przeciw korzystnym dla winiarzy zmianom prawa!
W myśl nowych przepisów legalnie może wprowadzić własnej produkcji wino do sprzedaży na terenie kraju ten plantator, który nie później niż 12 września tego roku zgłosi taki zamiar, a także zarejestruje winnicę w Agencji Rynku Rolnego. Nowy przepis znosi między innymi przymus utrzymywania składu celnego przez lokalnych producentów win gronowych. |
Początek długiej drogi
Nie bez powodu promotor polskiego winiarstwa mówi, że nowa ustawa jest dopiero początkiem długiej drogi. Otwarta jest kwestia etosu zawodowego winiarzy. Ktoś będzie musiał stać na straży interesów konsumentów i, w sumie, samych uczciwych winiarzy. Ktoś będzie musiał pilnować, by wina były robione zgodnie z winiarską sztuką. - Boją się, że będą się do winiarstwa podłączać ludzie różni, szukający szybkich i łatwych dochodów. Zawsze tak jest, gdy rozwija się jakaś nowa dziedzina działalności. Boję się, by hasło "Polak potrafi" nie zepsuło tego, co może być piękne i unikatowe, czyli polskiego wina - mówi Roman Myśliwiec.Wydaje się, że jest tylko jeden sposób, by temu zaradzić: dopuścić do tak szybkiego i skutecznego rozwoju polskiego winiarstwa, by nie tylko zamazać koszmarną tradycję picia "wina marki wino" przez obywateli o niekoniecznie salonowych manierach. Także po to, by wzmacniać ów pozytywny snobizm, za sprawą którego z kręgu "kultury gorzałki" przechodzimy łatwiej do "kultury wina". Już nie każdy zachwyci się bułgarskim cienkuszem za 7 zł, nie każdy będzie mlaskał nad winem w kartonie kupionym w supermarkecie.
Czy to nie piękna wizja: kiedy zaistnieje rynek rodzimego, regionalnego wina, zaistnieje na nim konkurencja, która wybije słabeuszy i oszustów, a wzmocni solidnych i jak wino, prawdziwych..? W końcu - "in vino veritas"...
Jerzy Reszczyński
Tygodnik Nadwiślański nr. 34
Tygodnik Nadwiślański nr. 34